Ósmy dzień
W ósmym dniu wojny szybka decyzja: wyjeżdżamy! Jeszcze nie wiemy gdzie, ale na pewno na zachód. Szybkie pakowanie. Co będzie potrzebne dzieciom? My sobie jakoś poradzimy… Ukochany pies musi zostać, bo nie wiemy czy z nim nas puszczą.
W czasie drogi przychodzi wiadomość: odłamki bomby, może rakiety, wybiły okno w pokoju dziecka. Przed Lwowem mnóstwo kontroli, jedziemy bardzo wolno. Noclegi przypadkowe, różne sale, czasem podłoga na hali, czasem coś ciepłego do jedzenia.
Za Lwowem wielki korek, dwa dni w samochodzie z dziećmi! Skręcamy w lewo w kierunku na Słowację. Tu też dużo ludzi, ale idzie szybciej. Dziewięć godzin w korku i granica. Tu Tato musi zostać! Łzy… Rozstanie…
Pieczątka w paszporcie i dalej już tylko nieznane. Nieznany język. Niewiadoma droga. Ale jedziemy przed siebie. W Szczecinie ktoś znajomy chyba ma miejsce. Skręcamy na północ i wjeżdżamy do Polski. Tu już nie ma żadnych uciążliwych kontroli, nikt nas nie zatrzymuje. Nawet paszportów nikt nie sprawdził. Jakie to dziwne…
Zbliża się noc, więc szukamy noclegu. Do tej pory jakoś się udawało. Małe dzieci otwierają serca u dobrych ludzi. Nie mamy Polskich pieniędzy, ale na szczęście na autostradzie A-2 nie trzeba płacić. Ukraińska karta z banku czasem działa, a czasem nie…
Za chwilę Poznań, ale jest już ciemno. Szukamy noclegu i ciągle nic. Dzieci są już mocno zmęczone, to przecież ósmy dzień w drodze.
Dzwonimy do Szczecina, ale tam już nie mają dla nas miejsca. Co teraz? W końcu iskierka nadziei, jakiś znajomy znajomego, zadzwonił do swojego znajomego… Prezes Fundacji MAŁE STÓPKI, ks. Tomasz ze Szczecina coś dla nas ma. Dojeżdżamy do małej wioski gdzieś blisko granicy z Niemcami. Czeka na nas kolacja, łóżko i materace. Trochę zimno, ale bezpiecznie. Czy tylko na jedną noc? A co dalej?
Niedzielny poranek przynosi dużo słońca. Możemy tu zostać, aż coś znajdziemy. Okazuje się, że spaliśmy na plebani. Tuż obok ładny kościół. Ksiądz zaprasza nas w południe na pięć minut do kościoła. Wita nas. Trochę myli imiona. Oklaski. Łzy wzruszenia. Śpiewają tak głośno i przejmująco, że wszyscy płaczemy. Ktoś ufundował obiad, ktoś zrobił kolację. Wszystko robią za nas, my mamy odpoczywać. Wcześniej pomagaliśmy innym jako wolontariusze, zwłaszcza tym z Doniecka i Ługańska. Dziś sami potrzebujemy pomocy…
Kolejne dni to mnóstwo spotkań z różnymi ludźmi. Skąd oni się biorą? Przecież to taka mała wioseczka. Przyjeżdżają urzędnicy z Gminy. Przywożą jedzenie i spisują dokumenty. Czekamy. Codziennie jakieś krótkie wyjazdy. Pierwsze samodzielne zakupy w Polskim sklepie. Wszyscy się do nas uśmiechają. A my płaczemy po kątach, bo przy dzieciach przecież nie można!
W końcu wyprawa do Szczecina. Tam kilka spotkań z tłumaczem, księdzem, który pracował w Kaliningradzie, punkt konsultacyjny, Urząd Miejski i pyszny obiad w Seminarium. Wszędzie dużo uchodźców. Wracamy do siebie, to znaczy na wioskę… Dziś już ósmy dzień w NASZEJ wiosce!
A za osiem kolejnych dni, wrócimy do domu, do Charkowa i znowu wszystko będzie dobrze, tak nam codziennie powtarza ksiądz!
xPN
fot. archiwum prywatne